wtorek, 24 lipca 2012

Zmutowany pieróg... Makaroniasty psycholog i Inteligentny podróżnik w akcji...


May, cała w skowronkach i z szerokim uśmiechem na twarzy, przekręciła klucz w drzwiach swojego nowiutkiego lokum. Dokładnie, nic nie sprawiało jej większej radości (no, pomijając tak oczywiste rzeczy jak picie na umór, czy ćpanie i zaćpywanie innych), co jej praca. No bo kto by nie odczuwał satysfakcji i spełnienia życiowego po nocy spędzonej na kręceniu gołą dupą przed bandą obślinionych, zarośniętych alkoholików? Zapewne wszyscy. Oprócz May, której uśmiech właśnie spełzł z twarzy, kiedy przypomniało jej się, że jej nowiutkie lokum, jest nie do końca jej (i nie do końca nowiutkie, ale to można pominąć)... Na kanapie leżała jej najukochańsza Lise i patrzyła z nieobecną miną w sufit, (albo może patrzyła gdzieś dalej, przeszywając na wskroś całą doczesność, ale raczej po prostu gapiła się w sufit...), a jeszcze bardziej ukochana Franka, ganiała po całym pokoju w pogoni za motylkiem.
Wyżej wymieniony wyszczerz znikł z jej twarzy niczym martwy komar z monitora. Trzasnęła z całej siły drzwiami. Przez chwilę zdawało jej się, że usłyszała jęk zarzynanej świni, ale się nie przejęła.
Właśnie miała zdecydować, czy woli najpierw opierniczyć Frankę za zbity wazon (pogoń za motylkiem w pokoiku wielkości komórki na miotły, czyli takim jak ten, to dość karkołomne (albo raczej wazonołomne zajęcie), czy zepchnąć pozbawione energii życiowej zwłoki Lisy z wąskiej kanapy i posadzić na niej swój własny, zmęczony już bardzo, tyłek, kiedy nagle ciszę  przerwało donośne pukanie do drzwi wejściowych...
Odwróciła się do tych straszliwych wrót piekielnych z miną wściekłego yorka i z gracją... zamachnęła się swoim kopytkiem, by potraktować klonową deskę z glana. Gdy drzwi wypadły z zawiasów, stanął przed nią Zboczony Kudłacz, który wymierzył palec wskazujący prosto w jej nos.
- Uderzyłaś mnie! - zawołał z wyrzutem.
Jego koledzy przytaknęli i bez zaproszenia weszli na chatę.
Franka zamarła w bez ruchu. Wytrzeszczyła oczy na pięć głów w przejściu.
- Ojacieżpierdziele, Lisa...- Szturchnęła koleżankę, która znajdowała się aktualnie w stanie śpiąco-leżącym. - Ja ma wudeże... żewude... Deżawu mam właśnie. Albo schizy... Muszę się napić.- Nieogarniającym krzywych desek i wystających gwoździ z podłogi krokiem podeszła do barku (stara szafka bez drzwiczek w stanie obiadu dla termitów domowych). Przez głowę przebiegały jej stłumione odgłosy stada bawołów cisnących się na chatę, a jedyne co chciała zrobić w tym momencie to wielkie chlanie. Tak też się stało...
- O jaaa! Naprawdę cię uderzyłam?! Niezwykle szybka reakcja, zważając na to, że to było miesiąc temu! Idź być dziwnym gdzie indziej! - powiedziała i już chciała go wypchnąć za próg, ale był od niej wyższy o dwie głowy i szerszy jakieś trzy razy. Zaśmiał się tylko i zaniósł ją do kuchni.
- Jeśli chciałaś mnie obrazić, to muszę cię zmartwić, bo nic nie zrozumiałem. - oznajmił lekko podpitym głosem i położył się na stole - Przykro mi, jestem pierogiem...
- Njie ma tutaj wódki....- Burknęła pod nosem.- Majka, weź ino sprawdź czy tam pod blatem nie ma czystej! Albo ty zapchlony  włochaty obiedzie!- zakomenderowała i... Nagle przed jej oczyma ukazała się przeszkoda. Przypominała z pewnej teorii klatkę piersiową, ale wolała się upewnić podnosząc łeb. Ujrzała wielką blond czuprynę, rozjebaną jak rozgotowany makaron. Tęczowymi oczętami patrzyła na lazurowego kolegę, który... Miał alkohol! Wodziła za jego ręką wzrokiem, po czym udało jej się dorwać butelkę i uciec w najciemniejszy zakamarek pomieszczenia.
May gapiła się na Slasha leżącego na stole, ale na chwilę jej wzrok podążył za Frances, która ze złowieszczym śmiechem wparowała pod stół i otworzywszy czystą wypiła pół butelki jednym haustem, zanim okradziony, dwumetrowy drąg zdążył się połapać, że nie trzyma już niczego w ręce.
- Ty kurwa! Wy wszyscy jesteście jebnięci. I skąd masz mój adres, pierożku drogi? - jej głos przypominał konsystencją zatruty lep na muchy. Powoli zbliżała się do nieświadomego chłopaka z wałkiem do ciasta schowanym za plecami...
- Ej ty!- Żyraf wyłapał kradzieja pod stołem i do niego podpełzł sprawiając, że na twarz dziewczyny wstąpiło przerażenie, serce zaczęło walić jak młot pneumatyczny, a oddech przyśpieszył się trzy razy. Minimum trzy. Poczuła zagrożenie utraty życiopędnego napoju. Warknęła niebezpiecznie, gdy ten wystawił do niej rękę. - Spokojnie zwierzaku... Nic ci nie zrobię... - Zdezorientowany niecodziennym zjawiskiem nieprzychylnie nastawionej DO NIEGO dziewczyny, spróbował podejść do tego psychologicznie.- Dasz się napić mojej wódki? Proszę?
- Nie zbliżaj się, bo ci upierdoli rękę. - mruknęła May nie przejmując się zbytnio tym, że dwumetrowy gość pełznie właśnie między jej stopami i usiłuje ujarzmić Frankę. - A najlepiej to wszyscy wyjdźcie i zabierzcie ze sobą pierożka!
Wtedy w domu wielkości pudełka zapałek zapanowała absolutna cisza zmącona tylko bzyczeniem muchy, którą szybkim ruchem ręki unieszkodliwił rudowłosy chłopak wpatrujący się w dziewczynę oczami wielkości piłeczki pingpongowej. Wszyscy się tak gapili. Bo ona chciała ich wygonić. A oni chcieli się najebać. Co teraz?!
-Gość w dom, Bóg w dom! - Lisa machnęła zachęcająco ręką w kierunku salonu, stając w progu kuchennym i nie zważając na nieme (i nie tylko) protesty koleżanek. - Tylko cicho, żeby sąsiadów nie obud.... - nagle urwała, kiedy spostrzegła gdzie leży czarnowłosy kudłacz
-  GDZIE NA MOIM OBRAZIE LEŻYSZ KUDŁATA CHOLERO?! TO JEST SZTUKA!!!- i zaczęła za kudły ściągać chłopaka ze stołu. Kiedy już leżał na ziemi, zbulwersowana Lisa pokazała palcem na blat. - To jest moje najnowsze dzieło, a ty chciałeś to zniszczyć! (tak naprawdę była to plama z keczupu, która się kiedyśtam zrobiła i ślady zielonej farby, które już tam były,  kiedy dziewczyny się wprowadziły, ale i tak było to coś pięknego i bardzo głupiego dla każdego w tym pokoju oprócz Lisy, która machając rękami, zasysając się powietrzem z oburzenia, biegała po kuchni, aż potknęła się o jakiegoś pełzającego, dwumetrowego blondyna i z opętańczym wrzaskiem upadła na zimną podłogę.
 - Idź sobie.- Tymczasem Frances drżącym głosem usiłowała przepłoszyć  Mr. Makarona.- Jesteś wielki i się boję bo mi ją ukradniesz... ZŁODZIEJ.! POMOCYYYYYY.!- Zaczęła wykrzykiwać wniebogłosy.
- Pragnę zauważyć, że to ty mu ją ukradłaś.- Blady Ćpun (który swoją drogą okazał się niezłą alternatywą dla Franki na wypadek braku May) powiedział bezbarwnie.
- Zamknij się Izzy! Jeszcze ją speszysz i mi nawet łyka nie da.- Blondyn gwałtownie podniósł się na łokciach  i zmierzył kolegę wzrokiem mordercy w geście obronnym w stosunku do swego egoistycznego ego. Chciał się napić w danym momencie, a nie mógł! Toż to skandal! No cóż... Ale przynajmniej wiemy, że Blady Ćpun, to Izzy!
- Czy my mamy tylko tą jedna butelkę (prawie pusta zresztą) wódki na... raz, dwa, hmmm... Tak dużo osób? - Zapytał Rudy omiatając wzrokiem pomieszczenie w poszukiwaniu czegoś co można by zepsuć albo ukraść. - Bo jak tak, to ja ją chcę. - Wyciągnął rękę w stronę stołu i oczekiwał na cud.
- Czy ktoś z was nie wie przypadkiem o której odlatuje pegaz do Kotliny Konga? - zapytał nieśmiało kolejny blondyn zaglądając do kuchni. Czy on miał na imię Steven? Chyba tak...
Wszyscy obecni spojrzeli na niego z politowaniem i tylko Lisa podniosła rękę jak przykładna uczennica w szkole.
- Dobrze, odpowiadaj, leżąca osobo. - Chłopak udzielił jej głosu tonem wyrozumiałego i doświadczonego życiem mentora.
- Najlepsze kasztany rosną na placu Pigalle? - zapytała z wahaniem i przymknęła oczy w oczekiwaniu na werdykt.
 - Wygrała pani wycieczkę na koniec świata i wiaderko popcornu, gratuluję! Będzie pani płacić gotówką, czy czekiem? -zapytał.
 - Jeden obity mózg na wynos, podać frytki do tego?
Wszyscy (no, prawie) obecni patrzyli to na jedno, to na drugie, aż w końcu plasknięcie dłoni o czoło Izzy'ego przerwało tę jakże ciekawa rozmowę...
- Z ust mi to wyjąłeś. - mruknęła w zamyśleniu May, patrząc zamglonym wzrokiem na swojego kolegę po fachu. Plasknięcie przerwało jej rozmyślania opatrzone zacnym tytułem "O kurwa!". Między jej nogami leżał Człowiek Makaron, a do jej uda przyczepił się przerażony Pierożek. Tak się przestraszył wściekłej Lisy, że aż wtulił się w dziewczynę, która jako pierwsza zastosowała wobec niego przemoc. Jeszcze w życiu tak się nie ubabrała jedzeniem, żeby mieć pierogi na nogawkach i makaron na butach! Ten świat schodzi na psy!
Nagle doznała olśnienia. Ze Slashem uczepionym jej nogi i blondynem ciągnącym się za kostką pokicała do malutkiego pomieszczenia przy kuchni. Na szczęście, wyjebała się dopiero na drzwiach owej skrytki, które otworzyły się skrzypiąc przeraźliwie i po chwili cała trójka wpadła do raju. Pomieszczenie dwa metry na półtora metra po sam sufit wypełnione było całkiem niezłymi winami.
- Poprzedni właściciel zostawił. - oznajmiła z dumą, otrzepując się z kurzu... i kolegów.
Dwa metry czystej głupoty wpełzły z powrotem pod stół, bo jeżeli w jego otoczeniu ma do wyboru "wino vs. wódka", zawalczy o wódkę.
- Ej to zrób mi tam miejsce obok, a ja się wbiję i będziesz pilnować żebym nie ukradł, a zrobił tylko delikatnego łyka, okej?- Dziewczyna omiotła go wrogim spojrzeniem. Niemniej jednak zrobiła miejsce po prawej stronie. Siadając, położył dumnie rękę na butelce i zaskoczony stwierdził "ona to sobie go chyba przykleiła do tej łapy super glu ".
- Nie kłamiesz wredny skurwielu?- Spojrzała na niego spod byka.
-Nie. Daj się napić.- zakwilił.  Ze łzami w oczach oddała mu flaszkę pilnując ilości ubywającej zawartości. Gdy ją oddał przemówiła z zacieszem na ryju.
- Oficjalnie zostałeś moim blond pegazem.
- Czy ja usłyszałam 'pegaz'? -straciła Lisa zaglądając pod ich stół, ale została brutalnie wypchnięta w związku z czym poszła się wypłakać w najbliższe ramię. A było to ramię niestety tego chudego z czarnymi włosami który nie miał w sobie wystarczająco dużo empatii, by pocieszyć biedną Lisę.
- Ale nie płacz w Izzy'ego! Ja cię przytulę! - oznajmił blondyn, z którym to wcześniej Lisa przeprowadziła dość inteligentną konwersację, po czym rozłożył ramiona i rzucił się na dwójkę siedzącą pod ścianą.
W tym momencie May zastanawiała się, czy podawanie alkoholu tej bandzie oszołomów jest mądrym posunięciem. Nie. Nie było, ale Pierożek miał to głęboko w dupie, wyjął korek z pierwszej lepszej butelki za pomocą zębów, po czym wlał w dziewczynę pięćdziesiąt procent zawartości owej butli, nawet nie pytając o zdanie.
- Który rocznik? - zapytał z ciekawością wypisaną na twarzy, jednocześnie podsuwając sobie szklaną szyjkę pod nos i wciągając zapach wina.
Stone zamlaskała kilkakrotnie i  w końcu przemówiła.- Jak dla mnie 1972.
- 1973. - poprawił po gruntownym "obwąchaniu" płynu, po czym opróżnił butelkę, którą w mgnieniu oka zabrał mu Duff, by stanąć przed jego zakłaczonym obliczem i oznajmić:
- Stary, kurwa! Jestem pegazem! - wrzasnął i rzucił się koledze na szyję.
- Mam Pegaza, May.- Podjarana Franka podeszła do przyjaciółki i razem przyglądały się scenie wzruszenia dwóch rozczulonych gigantów.- Duży ten pieróg. Nie wiem jak ty go masz zamiar zjeść, ale na moją pomoc nie licz bo owłosionych nie jadam.... Dasz wina.
Gdy za ścianą trwała chwila pojednania Pegaza z Pierogiem Izzy zastanawiał się, jak może się wyrwać z tego uścisku śmierci. Nie szło mu jednak zbyt dobrze, jako że miał pewne problemy z oddychaniem. Otoczony ciasno z jednej strony przez wspomnianą wcześniej ścianę, z drugiej przez wspomnianego wcześniej blondyna o owłosionych rękach, a z trzeciej przez zdezorientowana wariatkę, która po chwili zaczęła bezwiednie tarmosić rękaw jego koszuli. A była to jego najlepsza koszula...
-Axl, ratuj! - wycharczał zza blond kolegi i wtedy rozpętało się piekło...
Rudzielec spojrzał w stronę podduszanego gościa, przerywając na moment 'chlanie bez opamiętania' i wtedy całe życie przeleciało mu przed oczami. Jego najlepszy przyjaciel. Wyciągał go z kicia. I teraz jakiś zmutowany Mis Przytulaś wysysa z niego ostatnie tchnienie życia? Nie na jego zmianie, kurwa!
Zgrabnym ruchem zdjął blondyna z przerażonego kumpla i wrzucił go do komórki na wina, która z niewiadomych przyczyn zamknęła się od środka.
 May, Pieróg, Franka, Pegaz - Makaron i Przytulaś patrzeli po sobie, co jakiś czas zerkając na zatrzaśnięty po ich stronie skobel.
Po chwili Frances wybuchnęła szaleńczym śmiechem i otworzyła kolejną butelkę.
- No to nam się kurwa miejscówka trafiła. - zauważył Kudłacz.
- No... W chuj. - poparła go May.
- A... A wpuścimy ich? - zapytał Steven z nadzieją. Wtedy Duff z całą mocą uderzył go w twarz i złapał go za ramiona, mierząc surowym spojrzeniem.
- Nasze zapasy są zbyt małe, a za chwilę zabraknie nam tlenu! Chcesz przyśpieszyć naszą śmierć? - warknął - Pogódź się z tym, Adler! Umrzemy! - łypnął na niego jednym okiem, a po chwili rzucił się na biedną Frances i zaczął rzewnie płakać...

____________
No to zarzucam tym razem JA :] kolejnym kopytnym rozdziałem z serii "zróbmy schizową konferencję i piszmy głupoty jakbyśmy się naćpały proszku do prania.! FUCK YEAH.!"
Jeśli jesteś osobą, która nadal twierdzi, że TO TAM POWYŻEJ Ci się podoba, to ja na prawdę jestem skłonna załatwić lekarza na wynos... ;D
~Puszak


I dorzucimy do tego lekarza frytki z walcem przygotowanym specjalnie na apokalipsę plastików :D
Tak poza tym, Drogi Puszaczy Mózgu, pozwoliłam sobie dokonać kilku poprawek i mam nadzieję, że mnie z tej okazji nie zabijesz.
Cieszcie się z tego, że jesteście inteligentniejsi od nas ;)
Ave Pieróg, Przytulaś, Czerwone Frugo i omulny Zdzisław, który sam za mnie zdecydował, kiedy powinnam ową konferencję przerwać, aby mój chory mózg nie uległ całkowitej destrukcji, a po chwilowej przerwie zezwolił mi wrócić xDD
~ Diabołu vel Szatanu